Nigdy nie sądziłam, że napiszę książkę, a przynajmniej, że zrobię to tak wcześnie (co za paradoks: debiut w wieku czterdziestu czterech lat to wcale nie jest wcześnie) i że jej bohaterem będzie pewien niezwykły pastor. Co prawda na przestrzeni ostatnich ośmiu lat wielokrotnie pojawiała się we mnie myśl o tym, by kiedyś, w dalekiej przyszłości, gdy będę już na emeryturze, spisać losy mojego przyjaciela pustelnika. Od pewnego czasu do pisania namawiała mnie także bliska koleżanka. Tłumaczyła, że ciekawie przekazuję historie wielu inspirujących osób, które w dzisiejszym świecie, często pozbawionym moralnej i duchowej wartości, mogłyby być wzorem do naśladowania. Przyglądałam się jej z niedowierzaniem, gdyż uważałam, że nie mam ani predyspozycji w tym kierunku, ani czasu.
13 maja 2012 w trakcie modlitwy różańcowej w moim umyśle pojawił się obraz – tak żywy i przejmujący, że cały świat zewnętrzny gdzieś w okamgnieniu odpłynął. Przed oczyma mojego umysłu stanęła elegancka księgarnia, po której snuli się jacyś szarzy ludzie przypominający cienie. Chociaż zewnętrznie żyli, ich wnętrza pozbawione były ducha. Ludzie ci uporczywie szukali jakiejś książki, lecz nie mogli jej znaleźć pośród innych, gdyż jej tam nie było. Za chwilę w moim umyśle powstał nowy obraz. Ujrzałam sylwetki osób, o których godzinami i z wielkim przejęciem opowiadałam moim przyjaciołom i bliskim. Wśród nich najwięcej „miejsca” zajmował Nick Vujicic. Stał jakby na pierwszym planie. Przypomniały mi się słowa przyjaciółki zachęcające mnie do przekazywania „moich” historii innym. W jednym momencie poczułam wyraźnie, jakby sam Bóg kierował do mnie wezwanie, by pisać o Nicku. Jednak ja zupełnie tego nie rozumiałam i bardzo się bałam. Uważałam, że jestem ostatnią osobą predysponowaną do pisania książki o Nicku i na poczekaniu wymyśliłam co najmniej kilka argumentów za tym przemawiających.
Mimo to nie udało mi się uciec przed tym wezwaniem. To wszystko jest na tyle sakralne i osobiste, że trudno o tym mówić, ale pozwoliłam sobie podzielić się tym tylko dlatego, że w tak delikatnych duchowych sprawach człowiek nie może całkowicie ufać sobie. Po rozmowach z duchownymi otrzymałam potwierdzenie, że to jest właśnie wola Boża i że mam pisać o Nicku Vujicicu. A więc stało się. Zabrałam się do pracy ze świadomością, że wiele się muszę nauczyć, że długa i trudna droga przede mną. Cały czas widziałam przed sobą tych smutnych ludzi z księgarni, którzy czekali na moją książkę. To oni byli moim motorem napędowym, zwłaszcza gdy było mi ciężko.
Możliwe, że dla niektórych będzie to trochę dziwne, że ja, będąc katoliczką, napisałam książkę o Nicku Vujicicu – protestanckim kaznodziei. Sama też na początku zadawałam sobie to pytanie: czemu o nim i czemu ja?!
Kocham swój Kościół z Pismem Świętym i tradycją, ciągłością od czasów apostolskich, ojcami Kościoła, świętymi (zwłaszcza z ojcem Pio i Janem Pawłem II), Maryją, różańcem, sakramentami i właśnie w nim wiele lat temu, będąc w Odnowie Charyzmatycznej, znalazłam i doświadczyłam Boga żywego i prawdziwego działającego z wielką mocą i miłością (szczerze mówiąc, każdego dnia Go w nim odnajduję). Czy z tego powodu, że jestem katoliczką, miałam nie pisać o Vujicicu?
Małgorzata Stegenka
Polecamy dobre audiobooki na www.chrzescijanskiegranie.pl